powiem dobranoc
pustce która mogłaby być tobą
ja i tak zawsze byłam niewidzialna
kiedy jesteś w pobliżu nawet moje słowa
nie należą do mnie
będę szła szara do przezroczystości
znów nie dostrzeżesz
miniesz mnie wpatrzony
w pustkę która mogłaby być mną
gdzieś za tą ścianą jest świat realny
i czas płynie tam normalnie
tu wszystko jest leciutką grą
mieniącą się bańką w której nie ma nic
więc uśmiecham się jak na karuzeli
patrzę jak ona zapala w tobie światło
krzesam w sobie mały promyczek
i mogłabym uchodzić za szczęśliwą
gdyby nie pomięte marzenia leżące u moich stóp
czasem chciałabym być płynna
móc ukryć się między płytkami chodnika
albo spokojnie wsiąknąć w ziemię
ciecz nie ma części ciała
ból rozlewa się po niej całej
rozpływa się
ciecz nie może czuć chłodu
i nie można jej zranić
nie ma żył w których może płynąć krew
gdybym była płynna
mogłabym płynąć twoją drogą
myślałbyś że nie wiesz o mnie
a ja bym była tuż obok
wśród innych strumyczków cieczy
mogłabym też z n
to wydawało się proste
zwyczajna katastrofa
wszystko utonęło w trzepocie myśli
czerwień zalała mi oczy
i tylko chciałam opisać
jak zawsze od wieków
moje nieszczęście ma dwie ręce
głowę i oczy
które są...
ale to nie tak
piekło rumieńców to tylko preludium
wiedza i wiara uszły daleko
myśli krążą po zamkniętym torze
uczucia są zawile proste
logika przegrała z jednym wspomnieniem
aksamitna zagadka
wstęga moebiusa
minął ten dzień w miasteczku zbyt małym
by mapy je mogły spamiętać
ulice jeszcze pachną szczęściem i dumą
kamienice się duszą w lamentach
na niewysłanych kartkach plastikowych serduszkach
jak krew lśnią łzy zapomnianych
zabrakło odwagi i spłoną słowa
eliksiry dla oczu kochanych
innym zupełnie zakątku miasteczka
ona zamyka oczy-nie patrzy na swoją dłoń w jego ręce
umiecha się a po skroni skrada się łza
starczy że on kocha czego chcesz głupia więcej
dla umierających
zamiast miłości
jest system nagród i kar
oni nie chcą mnie rozumieć
tylko wytresować
zamiast mądrości
są liczby i wzory
oni nie chcą mnie nauczyć
tylko otępić
zamiast czułości
jest gadanie gadanie
on nie chce właśnie mnie
tylko dowolnej dziewczyny
zamiast szczerości
są pazury pozory
oni nie chcą przyjaźni
tylko boją się ciszy
zmiast spokoju
są pytania bez końca
ja nie chcę żalu
tylko nie mogę zasnąć
żyję będąc najbardziej jak mogę sobą
w najlepszym dla mnie czasie i miejscu
mając kilka własnych nocy i dni
zmeniając się w stałym świecie
trwając w tym zmiennym
obserwując spadanie własnych łez
i spadanie łez przyjaciół
unosząc się we właściwej sobie muzyce
to pięknie
rodzić się wciąż na nowo
Nawet bym nie pomyślała
Że to jesteś właśnie ty
Że to ciebie wskaże mój kompas
Szliśmy długo daleko przed siebie
Drażnił mnie twój uśmiech bez słowa
Wszystko samo się potoczyło
Wiatr wiosny zmiótł liście
Z cichej drogi do Emaus
Każdy chce zmiany na lepsze
Otrzymałam może nie szczęcie
Ale głęboki spokój
Ta rana na piersi już zarosła
I jestem już stracona dla mojego świata
Gotowa do lotu
Adresaci odesłali miłość ode mnie
I jeszcze musiałam prosić o wybaczenie
Spętana białą flagą jak bandażem
Może to nie jest szczęście
Ale już nie muszę za nikim tęsknić
Wszystkie marzenia są bardzo daleko
Pytania
Pytania na ścianach miast
Pytania
Pytania są w każdym z nas
Pytania
Ich znaczeń nie zmyje czas
Pytania
Mnie też dręczą ale ja
Wiem że liczą się jedynie
Te pytania których szlak
Wprost do ciebie biegnie pewnie
Które mówią właśnie tak
Kiedy znowu cię zobaczę
Czy ci czasem mnie jest brak
I czy zadasz mi pytania
Na które odpowiedź mam
Tak.
Jedna nuta ciszy
Marzenie o przestrzeni
Gryf gitary oparty o moje kolana
Fioletowy zmierzch
Filiżanka parząca palce
Zapach trawy
Ten jeden ton w twoim głosie
Moje nadzieje na przyszłość
Długa droga do domu
Kiedy słowa stają się zbyt trudne milkną
Usta nie chcą ich mówić palce nie chcą ich pisać
Nawet myśli ich unikają
Gasną więc słowa jest ich coraz mniej
Nie mówię kocham
Bo budzi gniew i żal
Nie mówię ty
Bo duża litera jest zimna
A mała zbyt mała
Nie mówię przyjdź
Bo musisz wtedy kłamać
Słowa zbyt trudne milkną
Słowa trudne milkną
Słowa milkną
słowa
Nigdy nie przestanę dziękować Bogu
Za to wszystko czego tobie nie dałam
I tak tyle łez i godzin jest straconych
Ale zostało we mnie wiele ciepła
Nieodnawialnego jak ropa naftowa
Którego byłam gotowa dawać ci garściami
A teraz objęłam je ochroną
Coś musi zostać do budowy moich snów
Zanim zasnę
Chciałabym rzucić to wszystko
Mimo że pokochałam te rozczarowania
I ludzi dla których tyle musiałam żałować
Nie boję się tego co było i jest
Tylko to co będzie chcę opuścić
Muszę odejść zanim głupio rzucone słowa
Trafią pod właściwy paznokieć
Zanim pokocham kogoś bez nadziei
Zanim zawalę swoje lub czyjeś szczęście
Chciałabym zacząć od nowa
Znów obserwować nowych ludzi
Uwierzyć że mogę lepiej
Mieć nadzieję że tam znajdę źróde
Dzisiaj niebo znowu jest piękne
Warto było przeczekać ten deszcz
Po ciemności czterdziestodziennej
Czterdziestonocnej
Błogosławionam
Uwierzyłam i ujrzałam
Jednego gołębia który uczynił wiosnę
Długie jasne włosy na wietrze
Szukałam w twoich słowach cennych kruszców
Znalazłam tylko wiele złota głupców
I wszystko to co było dla mnie ważne
Stało się żartem niedbałością albo kłamstwem
Każdy chce zmiany na lepsze
Otrzymałam może nie szczęcie
Ale głęboki spokój
Ta rana na piersi już zarosła
I jestem już stracona dla mojego świata
Gotowa do lotu
Adresaci odesłali miłość ode mnie
I jeszcze musiałam prosić o wybaczenie
Spętana białą flagą jak bandażem
Może to nie jest szczęście
Ale już nie muszę za nikim tęsknić
Wszystkie marzenia są bardzo daleko
Nawet bym nie pomyślała
Że to jesteś właśnie ty
Że to ciebie wskaże mój kompas
Szliśmy długo daleko przed siebie
Drażnił mnie twój uśmiech bez słowa
Wszystko samo się potoczyło
Wiatr wiosny zmiótł liście
Z cichej drogi do Emaus